Witam,
Oglądając "Za kilka dolarów więcej" odniosłem już na początku filmu zbyt dużo podobieństw do części poprzedniej. Nie wspominam już o tych samych aktorach, w dodatku identycznie ubranych i ucharakteryzowanych, szczególnie herszt bandy oraz np. jego tłustawy kompan Chico. Wyglądają jakby zmartwychwstali po tym jak Clint porozbijał ich ego w "Za garść dolarów". Z kolei grabarz-dziadek z części pierwszej robi tutaj za sfrustrowanego sąsiada stacji kolejowej. Najwyraźniej reżyser nie miał możliwości sięgnięcia po inne twarze... Kolejne deja-vu przeżywa widz w momencie jak Indio bierze sobie jako nagrodę-rekompensatę żonę i dziecko pewnego kolesia. Scenariusz wyraźnie klęka w pierwszych kilkunastu minutach, jednakże potem nabiera rumieńców, wraz z pojawieniem się na arenie jednocześnie dwóch, nadzwyczaj inteligentnych i błyskotliwych (w stosunku do gamoniowatych jak zwykle opryszków) łowców nagród. Jak to w zdecydowanej ilości westernów - wiele scen i sytuacji jest łatwo przewidywalnych, nie ma raczej czasu i miejsca na umoralnianie, jest za to sporo przyjemnych pojedynków. Film w zasadzie ratuje się lekkością w odbiorze i świetną grą szczególnie Van Cleef'a.
Ostatecznie na pewno jest lepszy od części poprzedniej (która nota bene była trochę nudnawa), ale nie rozwija jakoś skrzydeł. Pozostaje teraz obejrzeć kolejną część - "The Good, The Bad and The Uggly".