PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=838872}

Na rauszu

Druk
7,5 72 099
ocen
7,5 10 1 72099
7,2 51
ocen krytyków
Na rauszu
powrót do forum filmu Na rauszu

Przede wszystkim, film nie jest o alkoholizmie! Tzn może jest, w wierzchniej warstwie fabularnej. Jednak naiwnym byłoby sądzić, że obraz o 4 nauczycielach popijących absyt i deliberujących o naukowych teoriach Skarderuda, gdy w tle pojawia się filozofia Kierkegaarda, będzie skupiał się na nałogu.
"Na rauszu" to w gruncie rzeczy prosta historia (a takie są najlepsze!) zblazowania i utraty sensu w życiu. Nie bez powodu bohaterowie są belframi. Znudzeni prozą życia, zmęczeni jego bezsensem pozostają w kontrze do pełnej energii, entuzjazmu i roześmianej młodzieży, którą uczą. Wszyscy są już po 40-tce, Tommy (nauczyciel WF-u) w życiu dorobił się tylko schorowanego psa, Martin (historyk) prawie nie rozmawia z żoną i dziećmi, prowadzi denne lekcje i już nawet sam zdaje sobie sprawę z emanującej z niego nudy, a Nikolaj (uczący o psychologii) wymienia: piękną, bogatą żonę, dom nad morzem, trójkę dzieci (sikających mu do łóżka). Dopada ich jednak kryzys, proza życia. Marazm i niechęć. A nawet typowo męskie lęki (żona zdradza Mikkelsena?). Początkowa recepta na krnąbrną młodzież? "Dzieciaki potrzebują dyscypliny. Powinny dostać kopa w tyłek. Stare, sprawdzone metody: zawali ich pracami domowymi" – "kreatywne" rady kolegów raczej nie pomogą zażegnać kryzysu.
W pierwszej scenie młodzież chleje, bawi się, cieszy życiem. A nasi bohaterowie? Spotykają na urodzinach kolegi i przechwalają, kto ma gorsze życie. Dwa zupełnie różne światy, obrazujące sacrum i profanum egzystencji.
I tu na scenę wkracza gwiazda wieczoru: alkoho! Alkohol, jako symbol odmiany, spojrzenia na życie z innej perspektywy. Sięgnięcie po wódę jest dobre i wskazane. Bo wódka w tym filmie to alegoria. Inny stan, dystans, nieco kreatywności (może w końcu po 8 latach wybierzemy się na spływ kajakowy – zapyta Martin żonę), otwartość na zmiany. Bohaterowie zaczynają więc pić, troche jak starożytni epikurejczycy, dyskusje o filozofii hedonistycznej i moralności przeplatający niezłymi bibami. W Mikkelsenie jednak początkowy opór do jakichkolwiek zmian swojej stagnacji jest jednak tak silny, że nawet nie chce zacząć (gdy piją absynt: bohater, zamiast spróbować nowości, chce uciec do bezpiecznego domu). Odsuwa symboliczną przemianę, tak mocno tkwi w swoim jałowym życiu, że brak mu odwagi, by zrobić pierwszy krok. Raymond Dufayel w "Amelii" rzekłby: "twoje kości nie są ze szkła. Możesz zderzać się z życiem." I owszem, czasem może się nie udać, ale tu z pomocją przychodzi kwintesencja filozofii Kierkegaarda, wciśnięta w kwestię ucznia, który raz oblał egzamin na medycynę: "koncepcjka lęku Kierkegaarda pokazuje, jak cżłowiek radzi sobie z wizją porażki. A co ważniejsze: z samą porażką. Trzeba zaakceptować, że ponosi się porażki, żeby być w stanie pokochac siebie, innych i życie." Proste, a jakże prawdziwe.
CDN

ocenił(a) film na 9
WielkiBlekit

W końcu jednak wszyscy łapią byka za rogi, ale i tu trzeba uważać, żeby w swojej zmianie sie nie zatracić: pięknie metaforyczna scena z Tommym, który znika ze w odmętach morza. I tylko pies zostaje sam.. Bo co ma począć pies na pustej łodzi?
Ergo: każdy ma w jakimś stopniu spaprane życie. I to od nas samych zależy czy umrzemy z takim poczuciem bezsilności, czy jednak zaczniemy doceniać to, co jest dobre. Odważymy się na wartościowe zmiany, przypomnimy co było i jest istotne. Jak ten taniec jazzowy, którego w młodości uczył się Mikkelsen (kolejny symbol młodzieńczej radości życia, ekspresyjności, otwartości), a który na wiele lat odszedł w zapomnienie. Sam reżyser (i scenarzysta) w trakcie adaptacji swojej sztuki na scenariusz powie: "Film nie może być tylko o piciu, lecz o budzeniu się do życia".

Natomiast końcowa scena tańczących bohaterów (po pogrzebie!) bije całe europejskie kino na głowę. "Życie jest piękne" Benigniego się umywa. I znamienny tekst piosenki kończącej:

What a life
What a night
What a beautiful, beautiful ride
Don't know where I'm in five but I'm young and alive
F*ck what they are saying
What a life

(Scarlet Pleasure - What A Life)


Bo życie pod wpływem alkoholu (jako metafory impulsu do działania i zmiany) jest zaje** piękne.

ocenił(a) film na 8
WielkiBlekit

@WielkiBlekit

Piekielnie dobrze czytało mi się Twoją interpretację. Zapewne trochę dlatego, że jest bliska tej mojej (może poza drobnymi niuansami np. zawahaniem w scenie picia absyntu). Tym bardziej chcę akurat tutaj zostawić pytanie odnośnie wydźwięku wiadomości SMS, które Mikkelsen wymienia z żoną w końcówce filmu.

Rozumiem, że w najbardziej powszechnym /potwierdzonym rozumieniu tej wymiany Anika w przypływie tęsknoty - która między innymi uczuciami buzuje w niej już na kolacji - decyduje się zdjąć te bezpieczna, zimna i może zbyt dojrzałą maskę konsekwencji, dając tym samym promyk nadzei Martinowi i ich utraconemu marzeniu o pięknej miłości. Wtedy też "myślę, że Tommy nam kibicuje" wybrzmiewa dosłownie, jako nowe otwarcie, pójście dalej z życiodajną gotowością do brania kolejnych lekcji od życia, pogodzenie się z porażką bez zatapiania wiary (kirkeegard), za to z młodzieńczym zapałem i miłością do siebie i drugiej osoby. Życzymy im wtedy powrotu do siebie, w końcu po lekcji od życia zrozumieli coś, co pozwoli im siebie pokochać na nowo.


Mam jednak wątpliwości, czy nie jest zupełnie odwrotnie. Tzn., że Martin w trakcie/po spotkaniu z Anniką zaakceptował ich rozstanie i pogodził się z porażką w tym sensie. Film pokazuje przecież dosyć dobitnie, iż niektórych błędów nie da się cofnąć, tak jak nie dałoby się cofnąć śmierci przyjaciela (dosłownie i w rozumieniu jego końcowego nihilizmu duszy); sama Annika wspominała nawet w momencie kiedy byli jeszcze razem, że ta zmiana (pozytywne skutki eksperymentu) przyszły za późno. W restauracji Martin widząc jej szczere, oddane ku niemu dobre intencje miłości zamknięte w tragicznej pułapce niemocy (to chyba pierwsza scena, w której sięga po alkohol, na dodatek tak bardzo łapczywie) coraz jaśniej widzi krzywdy, które mógłby poczynić kolejnymi próbami powrotu. Powrotu do życia, które kolorowe mogłoby być już chyba tylko na rauszu. Martin pojmuje wtedy, że skoro kocha Annikę, to powinien pozostać dla niej (i tak przecież na "zawsze"), ale w innej roli - przyjaciela, czy ojca ich dzieci. Wtedy przyznanie się do tęsknoty Anniki byłoby jakimś aktem szczerości, symbolem oczyszczenia relacji, otwarcia się na bliskiego niegdyś człowieka, rozpoznaniem dawnego Martina. Natomiast on, odpisując "myślę, że Tommy nas wspiera" sam wsparł (pierwszy raz?) Annikę, zrezygnował z robienia jej wyrzutów, uwolnił się od toksycznej relacji opartej na przywiązaniu do dawnej wizji młodych, zakochanych ludzi. Tej wizji, ktora uczynila ich później starymi, niespełnionymi, jednak jedynej, która umożliwiała im bycie ze sobą m.in dla dzieci. Idziemy do przodu, czy dbamy o swój piękny kiedyś pomnik. Krótko mówiąc - para się rozchodzi, bo tak będzie im lepiej, "Tommy im w tym kibicuje", oboje wciąż się kochają, ale musieli pokonać strach przed nowym, strach, który uczynił ich NUDNYMI, więc idą dalej, a sam bohater może znów zatańczyć tak jak kiedyś, jakby był młody.

Przyznaję, że nie jestem pewien niczego, oglądałem film w specyficznych warunkach i przydałby się drugi seans. Czuje, że druga wersja brzmi dosyć nadinterpretacyjnie, ale być może ma ona jednak sens... W każdym razie zostawiam to tutaj i chętnie powymieniam się spostrzeżeniami.

Peace

DominiQ603

Ty masz wątpliwości… Ja, po przeczytaniu Twojej interpretacji, pozbyłam się resztki swoich. To „czuć” w tej scenie, Martin nie rzuca wszystkiego, żeby pobiec do żony, nie odpisuje błyskawicznie z żarliwością, w jego głowie kłębią się myśli, ale widać tez pewien spokój, taki spokój, który zyskuje się po podjęciu trudnej decyzji. Enigmatyczne „myślę, że Tommy nas wspiera” również nie zinterpretowałam jako zapowiedzi zejścia się tych dwojga, a końcowa scena tylko mnie w tym utwierdziła. Zgadzam się więc w pełnej rozciągłości z tym, co znalazło się w trzecim akapicie Twojej wypowiedzi ;-) więc już dalej nie będę się powtarzać.

I też bym chętnie obejrzała ten film jeszcze raz, lecz tym razem w spokoju w domu.

Nawiązując do tytułu wątku i wypowiedzi założyciela @WielkiBlekit scenę ze „świeżym dorszem” odebrałam chyba jako najbardziej przejmującą w całym filmie.

peace, too

użytkownik usunięty
WielkiBlekit

Cholernie dobra i bardzo celna opinia. Dzięki.

WielkiBlekit

Ostatnie 3 minuty filmu to prawdziwa armata. Przy czym cała reszta to takie trochę strzelanie ślepakami :-)

Mi trudno jest jednoznacznie zinterpretować zakończenie. Jest i tragiczne, i komiczne. I smutne, i wesołe. Dołujące i optymistyczne jednocześnie. W tych trzech minutach emocje wręcz eksplodują.

Zwróćcie uwagę na taniec. To nie jest takie sobie pląsanie. Bo z kim Martin tańczy? kto jest jego partnerką? Ha, on tańczy...z puszką piwa! To jej oddaje hołd, ją uwodzi i nią się cieszy. Finał, czyli bieg w strumieniu szampana - raczej nie był bezalkoholowy. Ta radość, ten upust skrywanych emocji... Bez tego Martin jest cały czas smutnym człowiekiem bez perspektyw i z walącym się domem.

Znamienny jest też fakt, że eksplozja radości ma miejsce w bardzo smutnym momencie - nasi bohaterowi zwyczajnie w smutku wspominają kolegę, z pogrzebu którego właśnie wrócili. No raczej trudno o smutniejszą okazję. Ale wystarczy odrobina czegoś mocniejszego i to wystarczy by zapomnieć o wszystkim. Tak hop-siup, jak wciśnięcie "Enter". Smutne.

Pokazuje też, że nasi bohaterowie jednak są przegranymi. Wiedzą że alkohol zabija (dosłownie i w przenośni), ale nie potrafią bez niego być sobą. Tylko magiczne butelki dają im możliwość bycia interesującymi, zwrócenia na siebie uwagi. Bez tego są szarzy, nudni i dzieci ich obsikują. A życie kręci się wobec pamiętania o kupieniu dorsza.

Ale z drugiej strony... Cieszmy się życiem, i jeżeli jest coś co bezpiecznie pozwala nim się cieszyć jeszcze bardziej, to dlaczego nie skorzystać. Staraj się tylko pamiętać, że kupienie w kiosku pigułki z witaminami, suplementy, środki na sen i piękną skórę nie zastąpią diety i dbania o zdrowie. Może na krótką metę i przy odpowiednim stosowaniu są świetnym rozwiązaniem, ale łyknie "identycznych z naturalnymi" syntetyków szczęścia może cię zniszczyć.

ocenił(a) film na 8
WielkiBlekit

A ja odbieram film bardzo pesymistycznie - bez alkoholu małżeństwa to powolny wyrok śmierci przez zanudzenie , całe życie to jeden przeklęty dzień po którym nastąpi jeszcze gorszy, bo biologii też nie oszukamy. Jedyna chwila gdy wraca ta iskra życia to picie, Historyk jest wtedy nie tylko bardziej atrakcyjny wg, swojego mniemania ale też obiektywnie ( scena w namiocie). Później jednak gdy wszystko wymyka się z pod kontroli i człowiek decyduje się jednak przestać pić to staje się nieatrakcyjny, czym bardziej chce być fair , chce naprawić błędy tym jest bardziej odpychający dla żony która nie ma dla niego żadnego zrozumienia... Na koniec jeden umiera przez alkohol , a pozostali w sumie nawet w takiej sytuacji się tez upijają..... Bo życie to jakiś czarny humor Boga.
Nie wiem czy tylko ja tak to widzę.

ocenił(a) film na 4
WielkiBlekit

@WielkiBlekit Dobrze gada, polać mu !!!!!!!

ocenił(a) film na 9
WielkiBlekit

W końcu jakieś trafne odczytanie, w którym nikt nie próbuje na siłę robić z tego filmu moralitetu. Interpretowałem to dość podobnie, podlewając nieco Kierkegaardem i Baudelaire'em (https://www.filmweb.pl/film/Na+rauszu-2020-838872/discussion/Baudelaire+Kierkeg aard.+Dwa+tropy,3274824)

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones