Zagubieni w fanserwisie

Japonia kocha mieszać; wybierać z półki raz sporządzone receptury i wlewać je do jednego naczynia, ku uciesze lub oburzeniu reszty Świata. Tu, gdzie zachodnia wyobraźnia zatrzymuje się na drewnie
Japonia kocha mieszać; wybierać z półki raz sporządzone receptury i wlewać je do jednego naczynia, ku uciesze lub oburzeniu reszty Świata. Tu, gdzie zachodnia wyobraźnia zatrzymuje się na drewnie i krzesiwie jako źródle ognia, w głowach japońskich jest jeszcze miejsce na szereg innych zastosowań. Tylko w takiej głowie mogła zrodzić się idea połączenia dwóch znacznie się od siebie różniących części "Persony", w otoczce staroszkolnych rozwiązań znanych z serii "Etrian Odyssey".




Świat i sama opowieść "Persona Q: Shadow of the Labyrinth" zawieszone są pomiędzy szkołą Gekkoukan a Yasogami. Dwie obce sobie grupy zostają przeniesione do rzeczywistości równoległej (złowróżbnym sygnałem okazuje się dzwon bijący z wieży zegarowej). Tam też poznają Rei oraz Zen – tajemniczą parę bohaterów cierpiących na amnezję (element obowiązkowy!). Wątek główny zarysowany jest tu wyjątkowo delikatnie i, aż do drugiej połowy, trudno dostrzec kierunek, w którym podąża. Jednak nawet kiedy twórcy odkryją przed nami wszystkie karty, raczej nie będziemy zbierać szczęki z podłogi. To jednak nie wada; twórcy od samego początku wiedzieli, do kogo kierują swój produkt i o czym chcą w nim opowiedzieć. 



Podchodzenie do "Cienia labiryntu" bez znajomości fabularnego materiału źródłowego nie ma najmniejszego sensu. Co prawda w grze nie natkniemy się na istotne spoilery z obydwu "Person" (bohaterowie zostali wyrwani z półmetku swoich opowieści), jednak bez więzi z postaciami Atlusa nie sposób zrozumieć istoty opowieści, którą są tutaj interakcje między postaciami. Ken rozmawiający z Yosuke o stracie bliskiej osoby czy Teddie bezskutecznie ubiegający się o odebraną mu przez Koromaru rolę maskotki zespołu? Obserwowanie ścierania się tych dwóch światów naprawdę wciąga, nawet jeśli nie dostarcza tak dużej satysfakcji, co odkrywanie misternych zawiłości fabuły oryginałów. Z kolei, nawet ci fani "Persony", którzy z serią "Etrian Odyssey" nie mieli wcześniej nic wspólnego, mogą śmiało podchodzić do "Q" – próg wejścia obejmuje wyłącznie mechanikę rozgrywki, a autorzy przyłożyli się do samouczków. 




Systemowo mamy tu do czynienia z oldschoolowym dungeon crawlerem z krwi i kości. Znajdziemy w nim, oczywiście, elementy typowo etrianowskie: zabawę w kartografa (uzupełnianie map z pomocą touchscreena), kowala (crafting przedmiotów) oraz chłopca na posyłki (wypełnianie zadań pobocznych). Jednocześnie niemal wszystkie powyższe elementy zostały tutaj w ciekawy sposób obudowane dialogami, co dodatkowo motywuje do brnięcia w misje poboczne.


Jeżeli chodzi o system walki, umiejętnie połączono tutaj bazę z "Etriana" (pełen podział na tury, widok FPP, battle gauge) ze wstawkami znanymi z "Persony 3: Portable" i "Persony 4". Naturalnie nie mogło obyć się bez pewnych kompromisów, tak by elementy dynamiczniejszego systemu nie zawadzały w nowym środowisku. Personowi puryści mogą kręcić nosami: uderzenie we wroga właściwym elementem nie zawsze skutkuje powaleniem go na ziemię, a sprowadzenie do parteru wszystkich oponentów nie musi wcale stanowić sygnału wywołującego niszczycielski atak "all-out". Powyższe zdarzenia mają tutaj charakter losowy, dzięki temu wrażliwość niemilców na poszczególne elementy już nie jest kluczem do wygranej, a starcia są mniej przewidywalne niż w "Personach". Mimo że potrzeba czasu, by przyzwyczaić się do tej hybrydy, sprawdza się ona dobrze i jedynym mankamentem walk jest tempo animacji. Nawet na najwyższym ustawieniu kolejne razy wymierzane są zdecydowanie zbyt wolno, przez co starcia z licznymi mobami wyraźnie wydłużyły się w stosunku do ostatniej części cyklu z 3DS-a, "Etrian Odyssey Untold: The Millenium Girl".




"Shadow of the Labyrinth" nie tylko przyswaja elementy systemów z obydwu serii, ale też znacząco modyfikuje niektóre z nich. Duża zmiana dotknęła mechaniki zarządzania Personami: tym razem umiejętność używania wielu z nich jest domeną wszystkich członków zespołu. Przestają więc istnieć twardo zdefiniowane specjalizacje postaci, a wachlarz strategii rozpościera się bardzo szeroko (zwłaszcza że przecież liczba postaci, spośród których możemy kompletować zespoły, wzrosła dwukrotnie). To jednak nie koniec: do standardowych opcji łączenia Person doszła możliwość ich zamiany na punkty doświadczenia, które następnie wtłaczane są w wybraną istotę – świetnie, że twórcy zdecydowali się przydać znaczenia banalnemu zwalnianiu miejsca w hubie.




Elementem gameplayu, który wypada najlepiej, jest w moim odczuciu eksploracja. Podobnie jak w dowolnym "Etrianie" – każdy poziom, z którym się zmierzymy, to jednocześnie pajęczyna łamigłówek. By uniknąć śmierci, często będziemy zmuszeni uczyć się ścieżek, którymi podążają potężni FOE (widoczni na mapce przeciwnicy wagi zbyt ciężkiej), jednak w "Shadow of The Labyrinth" twórcy umieścili znacznie więcej modyfikujących zabawę eventów. Przykłady? Nie trzeba na nie długo czekać: w pierwszej lokacji, której motyw przewodni nawiązuje do "Alicji w Krainie Czarów", zaganiamy w ślepy zaułek królika, tak by ten czmychnął przez obraz – zadanie może wydawać się banalnie proste, jednak możecie być pewni, że praktyka mocno komplikuje sytuację. Wszystko to składa się w rozgrywkę zdecydowanie ciekawszą niż rajdy po ciągnących się kilometrami, mało urozmaiconych dungeonach z "Persony 4" (o "trójce" nawet nie wspominam).




Oprawa graficzna prezentuje się dobrze, choć nie udało się uniknąć kilku zgrzytów. Oczywiście w kwestiach technologicznych, nową grę Atlusa zostawia w tyle "Persona 4: Golden", ale już biorąc pod uwagę design poziomów, "Shadow of the Labyrinth" nie ma się czego wstydzić. Atutem jest także obecność trybu 3D, który prezentuje się nieskończenie lepiej od zaprezentowanego w "Etrian Odyssey IV". Piętą achillesową gry jest niestety szeroko rozumiana grafika 2D. Od menu, przez napisy, a na elementach HUD skończywszy – wszystko wygląda tu zwyczajnie nieostro. Nie wiem, czy był to zabieg niezamierzony i wynikał z konieczności wyższej kompresji danych (to objętościowo jedna z największych gier na 3DS-a), czy może to jedynie chybiony eksperyment artystyczny. Fakt faktem jednak, że obiekty 2D wyglądały w poprzednich grach Atlusa znacznie lepiej i nie męczyły wzroku, jak to ma miejsce w "Shadow of the Labyrinth".



O oprawie audio można natomiast napisać tyle dobrego, że sam nie wiem, od czego zacząć. Przede wszystkim: owacje na stojąco należą się ekipie kompletującej aktorów. To dla mnie naprawdę spora niespodzianka, że twórcom chciało się podjąć trud odszukania niemal wszystkich oryginalnie udzielających głosów osób, by udźwiękowić grę przeznaczoną na konsolę Nintendo (to debiut serii na ich platformach!). Równie urzekający jest sam soundtrack, który jakimś cudem łączy mroczniejsze, hip-hopowe brzmienie "Persony 3", j-popowy lukier "czwórki", a nawet wplata tu i ówdzie motywy przywodzące na myśl "Etriany". I pozostaje przy tym całkiem spójny!



"Persona Q: Shadow of the Labyrinth", jakby na przekór swej mało poważnej stylistyce oprawy, jest grą naprawdę trudną. Znacząco trudniejszą niż którakolwiek z "Person" (porównując analogiczne poziomy trudności) i nieco cięższą od 3DS-wych "Etrianów": "Legends of the Titan" i "Millenium Girl". Zasiadając do przygody, trzeba mieć w zanadrzu sporo wolnego czasu na ocieranie noska i płakanie w poduszkę za utraconym przez głupie niedopatrzenie postępem. Co więcej, kiedy już ujrzycie napisy końcowe (50-60 godzin), pozostanie do sprawdzenia jeszcze kampania niewybranego przez nas bohatera. Zasadniczych różnic w przebiegu historii nie ma (najbardziej widoczne znajdziemy na etapie wprowadzającym), jednak w zależności od wyboru – większa część scenek skupiać się będzie na drużynie z danej "Persony". Żeby poznać w całości "Shadow of the Labyrinth", potrzeba ponad 100 godzin – całkiem nieźle jak na tytuł, który powstał z myślą o handheldach...



Przed zagraniem w "Persona Q: Shadow of the Labyrinth" nie rozumiałem celu jej powstawania. Co więcej, dziwny wydawał mi się także wybór platformy: Nintendo jest może z Atlusem za pan brat, ale już sama "Persona" jeszcze nigdy nie opuściła progów Sony. Pokrętna logika towarzysząca temu tytułowi, nie przeszkadza mu jednak być świetną historyjką wzbogacającą to uniwersum. Historyjką bez pompy, za to z olbrzymimi pokładami iskrzących interakcji między postaciami, które nie miały prawa się spotkać. Nie jest nieskazitelna, wymaga kilku godzin przyzwyczajania się do starego-nowego systemu, jednak ostatecznie – pięknie odwdzięcza się za poniesione trudy.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones