Na wstępie chciałbym zaznaczyć, że moje oczekiwania co do filmu Leterriera były naprawdę niewielkie. Chciałem po prostu miło spędzić czas na filmie, który nie obrazi mojej inteligencji. Trochę
Na wstępie chciałbym zaznaczyć, że moje oczekiwania co do filmu Leterriera były naprawdę niewielkie. Chciałem po prostu miło spędzić czas na filmie, który nie obrazi mojej inteligencji. Trochę biegania, walki na miecze i jakiś efektowny finał. Jak na weekendowy "odmóżdżacz" tyle by wystarczyło. Niestety, "Starcie Tytanów" nie spełnia nawet tak niskich wymagań.
Scenariusz (jeśli można o czymś takim w tym przypadku w ogóle mówić) prezentuje się mniej więcej tak: Był sobie rybak, który tak naprawdę był półbogiem, jednym z wielu synów Zeusa. Jego przybrana rodzina została zabita przez boga podziemi - Hadesa. Rybak postanawia się zemścić, a przy okazji uratować pobliskie królestwo. Koło piątej minuty filmu (nie, nie przesadzam) jest już herosem, mającym własną drużynę „najlepszych z najlepszych” (obowiązkowo jest dwóch przygłupów, bo bez nich ani rusz). W między czasie, Hades, który robi za geniusza zła, knuje intrygę przeciwko swojemu bratu Zeusowi. Rybak biega i wycina hordy przeciwników (oczywiście wszystko w kategorii wiekowej PG-13), a film z każdą kolejną minutą coraz głębiej zanurza się w tonach głupoty.
"Starcie Tytanów" sprawia wrażenie produktu, nie tylko bez scenariusza (to, co opisałem, to zaledwie wierzchołek góry lodowej), ale i bez reżysera. Naprawdę znakomici aktorzy (Sam Worthington, Ralph Fiennes, Liam Neeson) nie wiedzą, co ze sobą zrobić, ponieważ nie mają tak naprawdę nic do zagrania. Dobrze przynajmniej, że robią to na luzie. Prawdopodobnie, przyjmując rolę pomyśleli, że zarobią sobie trochę pieniędzy, bez większego wysiłku. Jednak mimo wszystko przykro patrzy się na miotającego się po ekranie Worthingtona, który ma naprawdę wielki talent aktorski.
Załamany tym, co oglądałem, pomyślałem, że kupiłem, przecież bilet tylko dla fajnych efektów. Ale na tym polu też jest biednie. CGI jest mierne, a sceny akcji są albo słabo nakręcone i nie ciekawe (walka ze skorpionami), albo ich potencjał został niewykorzystany (walka z Krakenem, czyli ostatnim „bossem”, o którym wszyscy mówią przez cały film, ogranicza się do dwóch sekund, czyli pokazania potworowi głowy zabijającej wzrokiem Meduzy... pasjonujące). Sprawę konwersji filmu w miesiąc z 2D do 3D, skwituję jedynie uśmieszkiem politowania. Wygląda to po prostu źle i nie jest to prawdziwy trójwymiar, tylko paskudna próba wyciągnięcia od widzów większych pieniędzy za bilety. Koniec. Kropka.
A teraz dla odmiany plusy: charakteryzacja i scenografia. Wszystkie dziwadła, które nie są wygenerowane komputerowo, mają fajny design i wyglądają oldschoolowo. Scenografia (w większości) też jest bardzo przyjemna dla oka i robi dobre wrażenie. Na nieszczęście firma Warner. Bros. zapowiedziała już powstanie kontynuacji, tego świetnie zarabiającego potworka. Seans odradzam, chyba, że: a) strasznie się wam nudzi, a widzieliście już wszystko lub b) chcecie zjeść popcorn... A, zapomniałem. Popcorn można zjeść na lepszych filmach.