Relacja

WENECJA 2014: W Ameryce kryzys, w Szwecji smutek

autor: , /
https://www.filmweb.pl/article/WENECJA+2014%3A+W+Ameryce+kryzys%2C+w+Szwecji+smutek-107051
Wśród amerykańskich produkcji w tegorocznym weneckim konkursie znalazł się film "99 Homes" z Andrew Garfieldem i Michaelem Shannonem. Na seans wybrał się Jakub Popielecki. Darek Arest tymczasem zobaczył typowany przez bukmacherów na zwycięzcę festiwalu "A Pigeon Sat on a Branch Reflecting on Existence" Szweda Roya Anderssona.

99 problemów ("99 Homes", reż. Ramin Bahrani)

Czemu akurat tyle? Liczba 99 nie wzięła się znikąd, ma bezpośrednie zaczepienie fabularne. To ilość domów, które udaje się w kluczowym momencie przejąć w posiadanie Rickowi Carverowi (Michael Shannon), prawdziwemu wilkowi rynku nieruchomości. "To tylko pudła", mówi. "Liczy się, ile ich masz". Ale tytułowy rachunek odsyła też do piosenki Jaya-Z, który, śpiewając o dziewięćdziesięciu dziewięciu problemach, malował ponury obraz Ameryki jako krainy niesprawiedliwości. Cyfrę tę znamy również z transparentów okupantów Wall Street; reprezentuje ona absurdalnie nierówny procentowy stosunek stanu posiadania w USA. I jesteśmy – hmm - w domu. "99 Homes" to bowiem przykład kina, w którym hollywoodzkie gwiazdy pokazują, że mają sumienie i bratają się z uciśnionymi. W tym wypadku – biorąc na celownik właśnie Kryzys.


 
Już otwierająca scena pokazuje jego ponure skutki. Kamera – niczym w kryminale - filmuje zwłoki w zakrwawionej łazience. Anonimowy mężczyzna wolał pożegnać się z tym światem niż opuścić dom, z którego go eksmitowano. Złą nowinę przyniósł grany przez Shannona Carver, zarabiający na przejmowaniu i sprzedawaniu nieruchomości - nie zawsze do końca zgodnie z prawem. Następne drzwi, do jakich zapuka biznesmen, należeć będą do Dennisa Nasha (Andrew Garfield), z trudem wiążącego koniec z końcem everymana. Mieszkający z matką (Laura Dern) i synem Nash chwyta się każdej pracy – jako robotnik, jako elektryk, jako hydraulik – ale pracy po prostu nie ma. Kiedy w jego progu stanie Carver, nie pomogą lamenty, nie pomogą awantury – mężczyzna będzie musiał przenieść się z rodziną do hotelu zamieszkanego przez setki takich, jak oni.

Film w reżyserii Ramina Bahraniego jest w istocie opowieścią o faustowskim pakcie. Za diabła robi postać Shannona, a kuszony jest bohater Garfielda. Okazuje się bowiem, że garnitur zawodowych talentów oraz desperacka potrzeba pracy czynią z niego idealny materiał do uformowania na własne podobieństwo przez Carvera. Ironia losu: Nash – sam dopiero co wyrzucony z domu – zaczyna pomagać w eksmitowaniu innych nieszczęśników. Psychomachię czas zacząć. Na plus należy Bahraniemu policzyć, że osoba kusiciela nie jest tu jednak złem wcielonym. Shannon, ze swoją zaciętą twarzą, aroganckim sposobem bycia i nieodłącznym e-papierosem w dłoni wygląda może jak szef wszystkich szefów, ale sam jest zaledwie trybikiem w machinie. Pod żadnym pozorem nie należy też do uprzywilejowanego jednego procenta, mimo że powodzi mu się całkiem nieźle. CZYTAJ DALEJ
   

Poemat heroikomiczny ("A Pigeon Sat on a Branch Reflecting on Existence", reż. Roy Andersson)

Roy Andersson lubi być dobrze przygotowany. Przez lata tworzył reklamy, inwestując w budowę studia, które pozwala mu kręcić co chce i jak chce. Nie dostosowuje swojej wizji do rzeczywistości, nie zmienia punktu widzenia kamery z powodu wchodzącej w kadr ściany, nie szuka pleneru, który będzie najbliżej jego oczekiwań. Od zera tworzy dokładnie to, czego potrzebuje. Siadając do nowego filmu, rozciąga przed sobą nowe, wielkie, bielutkie płótno, oferujące nieograniczoną wolność i nieskończoną liczbę możliwości. Nic więc dziwnego, że domknięcie dzieła zajmuje mu średnio 7 lat. Ucztę podano na tegorocznym festiwalu w Wenecji.



"Egzystencjalne refleksje gołębia siedzącego na gałęzi" to taki depresyjny cyrk Monthy Pythona. Kapitan statku zdegradowany do roli fryzjera, dwóch dogłębnie smutnych sprzedawców śmiesznych gadżetów, troje dorosłych dzieci, które próbują wyrwać torebkę z oszczędnościami, trzymaną w kurczowo zaciśniętych dłoniach umierającej matki; wszyscy ze śmiertelnie poważnymi minami, przyjmując dziwaczne pozy, biegają wokół swoich spraw, przypominając śmieszne zwierzątka, które nieporadnie naśladują ludzi. Życie rozpada się na kawałki, przy wtórze powracającego banału z podsłuchanych rozmów telefonicznych – "Cieszę się, że u ciebie wszystko dobrze" .Najnowszy film domyka trylogię o trudach "bycia ludzką istotą", na którą składają się jeszcze "Pieśni z drugiego piętra" oraz "Do ciebie, człowieku". Andersson wypełnia swój ponuro-komiczny świat kolejnymi dziwacznymi postaciami i absurdalnymi sytuacjami, tworząc autorską plecionkę, którą nie sposób pomylić z niczym z niczym innym. Za opowiadanie fabuł jego filmów powinno płacić się grzywnę, bo dużo ważniejsze od "co" jest tu zdecydowanie "jak".

Skoro zaczyna się od płótna, to nic dziwnego, że jest to kino, które sprawdza się jako filmowy odpowiednik malarstwa XVI-wiecznych mistrzów. Wewnątrz scen nie ma montażu czy ruchu kamery. Na starannie zakomponowanej scenie pojawiają się po prostu kolejne elementy, które zaczynają ze sobą oddziaływać. Napięcie powstaje między pierwszym planem a tłem; tym, co dzieje się z prawej i lewej części ekranu. Autora nie ogranicza nic; łączy tu nie tylko nastroje i wątki, ale nawet porządki czasowe.

W jednym kadrze dzieje się mnóstwo rzeczy, a każda z nich jest niezbędną częścią starannej kompozycji. Dzięki konkretnemu doborowi tła, sposobowi w jaki postać ma zawiązany krawat i ułożoną fryzurę, momentowi reakcji i wysokości głosu - wszystkim drobnym elementom - scena po prostu zaczyna "działać". Z tych samych sytuacji i dialogów ktoś inny mógł zbudować film zupełnie nieudany, Andersson trafia niemal zawsze w "dziesiątkę", czasem "dziewiątkę" czy "ósemkę". CZYTAJ DALEJ

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones